'Nigdy nie zaznaliśmy uczucia zwanego miłością,
nie wiedzieliśmy co to rodzina.'
Wpatrywałam się w sufit, czekając. Gapiłam się tak na ciemne
sklepienie nade mną, aż w końcu postanowiłam wstać z mojego koca. Rozejrzałam
się po pomieszczeniu, którego tak bardzo nienawidziłam.
Nienawidziłam wszystkich jego ścian, mebli, sufitu, niewielkiego
żyrandola, tych starych, powycieranych koców leżących sobie na podłodze-
wyglądających tak, jakby były przygotowane dla zwierząt, lecz naprawdę
przeznaczone były dla kogoś innego, dla ludzi- jednak najbardziej nienawidziłam
tego malutkiego, zakratowanego okienka. Za każdym razem, kiedy na nie
patrzyłam, przychodziła do mnie ta okropna myśl- więzienie. Jaki debil nazwał w
ogóle to miejsce sierocińcem?
Ktokolwiek by tu nie przychodził, na pewno powiedziałby, że jest to miejsce
idealne dla groźnych przestępców, a nie dla biednych, osieroconych dzieci.
A może w prawdziwym więzieniu jest nawet lepiej niż tutaj?, przemknęło mi przez myśl. Ale niby skąd mam wiedzieć, skoro
odkąd tu trafiłam, nigdy nie opuściłam tego miejsca? Nigdy nie spotkałam się z
nikim z zewnątrz, więc nikt nie mógł mi opowiedzieć czegokolwiek o tym, jak
wygląda życie poza terenami tego szatańskiego ośrodka, zwanego sierocińcem.
Zawsze kiedy słyszałam słowo ‘więzienie’, od razu myślałam o miejscu, w jakim
muszę mieszkać. Wszędzie byłoby mi lepiej, nawet w PRAWDZIWYM więzieniu. Może
nawet miałabym możliwość poznania go...
Na myśl o tej osobie, poczułam, jak słone łzy
napływają mi do oczu. Nie, nie będę sobie zawracać głowy tym gnojem, a
zwłaszcza nie teraz. Ktoś o wiele ważniejszy mnie potrzebuje. Ta myśl pomogła mi wrócić do
rzeczywistości. Otrząsnęłam się, jakby wyrwana z głębokiego snu. Jeszcze raz
rozejrzałam się po tym ponurym pomieszczeniu. Spojrzałam w dół, na dziewięć
osób (razem ze mną było nas tu dziesiątka) kulących się z zimna na tych
starych, brudnych kocach, przykrytych trzema cienkimi, niewielkimi kołdrami.
Upewniwszy się, iż wszyscy moi współlokatorzy śpią, wyślizgnęłam się po
cichutku na korytarz.
Skradałam się bardzo powoli, na palcach, ku mojemu celowi. Cały
czas rozglądałam się na wszystkie strony, w każdej chwili gotowa mocniej
naciągnąć kaptur na moje długie, ciemne włosy i zacząć biec, aby zgubić
przypadkowo spotkaną osobę w labiryncie korytarzy. Jednak, na moje szczęście,
nie spotkałam nikogo aż do mojego krótkiego „przystanku”. Uklękłam przy rzeźbie
smukłej, wysokiej kobiety z ogromnym grymasem na twarzy, do której trzy wieki
temu należał ten sierociniec. Jeszcze raz uważnie rozejrzałam się na wszystkie
strony, i mając stuprocentową pewność, że nikt mnie nie obserwuje, sięgnęłam
moją lekko drżącą dłonią do kamiennego buta kobiety. Kręciłam nim w odpowiedni
sposób, tak, że w końcu usłyszałam ciche kliknięcie dochodzące spod niego.
Szybko skierowałam moją rękę w bok, wymacując w ciemności otwarty przeze mnie
malutki schowek. Był on wielkości jednej cegły, takiej, jaką pokryta była
posadzka w tym korytarzu. Włożyłam dłoń do otworu i wyjęłam z niego mały,
odrobinę spłaszczony, skórzany woreczek i schowałam go do kieszeni mojej bluzy.
Pokręciłam ponownie kamiennym butem i kiedy usłyszałam ciche kliknięcie,
upewniłam się jeszcze, że w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się dziura,
była teraz tylko zwykła, czarna cegła. Wyprostowałam się i sunęłam ku mojemu
celowi, uważając przy tym, aby nie natknąć się na żadną z osób trzecich. Gdy
przechodziłam obok sal z małymi dziećmi, serce aż zawyło mi z żalu. Tak bardzo
chciałam teraz pójść do nich, poprzytulać je, pobawić się z nimi, i, co
najważniejsze- okazać im trochę miłości, czyli czegoś, czego jeszcze nigdy
żaden z wychowańców tego sierocińca nie otrzymał od którejkolwiek z tutejszych
opiekunek. Chciałam teraz do nich iść, tak jak zwykle to robiłam nocami… Ale
nie, przecież są jeszcze dziewczyny… Jeśli nie przyjdą do nich dzisiaj, to na
pewno zjawią się jutro… Ja, przez te kilka dni, muszę zająć się przede
wszystkim nim. Zeszłam
szybko na najniższe piętro i poczułam, jak serce mocniej mi bije, kiedy
dochodziłam już do tych drzwi… Jeszcze chwila… I jestem.
Stanęłam przed ogromnymi, mosiężnymi drzwiami, które
prawdopodobnie byłyby barierą nie do pokonania, gdyby nie ich jedna drobna
wada- dosyć spora dziura pomiędzy ich dolną częścią a podłogą i brak progu z
tej lub tamtej strony, co sprawiało, że przez dziurę tą można było swobodnie
rozmawiać, a nawet podawać przez nią jakieś cienkie rzeczy. Przykucnęłam przy
nich i schyliłam lekko głowę, aby znalazła się ona trochę bliżej dziury. Wciąż
miałam kaptur na głowie.
-Louis?- szepnęłam, brak odpowiedzi- Louis?- odważyłam się na
wydanie odrobinę głośniejszego dźwięku, jednak niewiele to dało- Lou, wiem że
nie śpisz. Błagam, odezwij się!- szepnęłam gorączkowo i cichutko zapukałam w
drzwi.
-Odejdź stąd- usłyszałam głos po drugiej stronie- Jeszcze cię
nakryją.
-Mam to gdzieś, Lou. Jak się czujesz?
-Mogą cię ukarać, i to nawet gorzej niż mnie. Spieprzaj stąd, okey?
-Nie- zaprzeczyłam stanowczo- Gdyby nie ja i moja głupota, nie
siedziałbyś tutaj, a poza tym, jesteśmy przecież przyjaciółmi… Najlepszymi… Jak
brat i siostra, pamiętasz?
-Tak…
-Rodzeństwo nie zostawia się w potrzebie.
-Agnes… Jesteś kochana. Ale nie musisz dla mnie tak ryzykować…
-Oj, daj spokój, bo to niby pierwszy raz? A poza tym, przypomnij
sobie lepiej, ile razy ty za mnie nadstawiałeś karku. Choćby trzy dni temu.
Gdybyś wtedy nie skłamał, siedziałabym na twoim miejscu.
-Agnes… Kocham cię, siostrzyczko- wychrypiał chłopak, a na moją
twarz mimowolnie wpełzł lekki zarys uśmiechu. Pewnie dla normalnej młodzieży
nasze zachowanie wydałoby się co najmniej dziwne, jednak my nie należeliśmy do
grona normalnych nastolatków. Nigdy nie zaznaliśmy uczucia zwanego miłością,
nie wiedzieliśmy co to rodzina. Jednak mimo to z Louisem byliśmy sobie bardzo
bliscy i czasem mówiliśmy do siebie tak, jakbyśmy byli rodzeństwem. Dzięki temu
mogliśmy w pewnym sensie zaznać wrażenia, że jednak mamy kogoś, komu na nas
zależy, mogliśmy przez krótką chwilę wyobrazić sobie, że nie jesteśmy tylko nic
nie wartymi, opuszczonymi sierotami.
-Ja ciebie też, mój braciszku. Jesteś bardzo głodny?- to pytanie
wyszło z moich ust, zanim zdążyłam je przemyśleć. Taaa, jest już prawie trzy doby na
głodówce i wcale nie jest głodny, wiesz, Agnes? Boże, jaką ja jestem debilką… Szatyn prychnął cicho.
-Ani trochę- odparł ironicznie.
-Proszę, skombinowałam ci trochę jedzenia- szepnęłam, wsuwając mu
przez szparę dwa płaskie placki ryżowe i jeden, mocno już rozszarpany, pieróg z
mięsem i grzybami, leżące bezpiecznie w skurzanym worku, który wyjęłam z
tajnego schowka przy rzeźbie pierwszej właścicielki tego okropnego
miejsca.
-Dzięki- odpowiedział równie cicho, co ja. Po chwili usłyszałam,
jak chłopak próbuje stłumić mlaskanie, co oznaczało, że zabrał się już za
jedzenie. Poczekałam w milczeniu, aż skończy- Agnes? Jesteś tam jeszcze?
-Tak- odszepnęłam. Tomlinson wysunął przez szparę pusty worek, a
ja znowu schowałam go do kieszeni bluzy. Zerknęłam na wielki zegar z kukułką,
stojący niedaleko- Lou, przepraszam, ale muszę już spadać. Za dziesięć minut
trzecia, a jak zabije kukułka, to wyjdą patrolować korytarze.
-Jasne.
-Zetrzyj wszelkie ślady świadczące o tym, że coś jadłeś.
-Przecież wiem, nie jestem tu pierwszy raz- odparł, lekko
poirytowany.
-Lou… Dziękuję. Jesteś kochany, i byłabym bardzo szczęśliwa…
-…gdybym naprawdę był twoim bratem? Codziennie mi to powtarzasz-
przerwał mi, śmiejąc się cicho- A teraz już wracaj, i nie daj się im złapać.
-Pa, trzymaj się jakoś- pożegnałam się jeszcze, powoli wstając.
Ruszyłam schodami w górę, rozglądając się uważnie na wszystkie strony.
Chodziłam po korytarzach i w końcu, gdy podejrzewałam, że zaraz zapieje kukułka
budząc wszystkich opiekunów, znalazłam się na części drugiego piętra,
prowadzącej do mojego pokoju. Opuściłam głowę, przestałam rozglądać się na
boki, nie bojąc się już tego, że ktoś może mnie zobaczyć. Przecież to niemożliwe, żebym w tak
krótkim odcinku drogi mogła kogoś spotkać…
-Agnes?- jedno słowo, któro przyprawiło mnie o atak
serca.
***
Hejka wszystkim! :) Przybywam z pierwszym rozdziałem. Cóż, mam nadzieję, że chociaż odrobinę się wam podoba ;v
Jeśli to przeczytałeś- bardzo proszę, skomentuj.
xx
***
Hejka wszystkim! :) Przybywam z pierwszym rozdziałem. Cóż, mam nadzieję, że chociaż odrobinę się wam podoba ;v
Jeśli to przeczytałeś- bardzo proszę, skomentuj.
xx
Jaki ciekawy rozdział! Tak szczerze to nigdy nie czytałam, żadnego opowiadania z 1D, bo po prostu mnie to nie ciekawiło, dopóki nie natrafiłam na twojego bloga! Jest cudowny i fajnie się czyta, powodzenia w pisaniu. Ja zostaję do końca! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za ten komentarz <3 Nie masz pojęcia, jak bardzo się uśmiechałam, czytając go :)
UsuńPozdrawiam, xx