czwartek, 11 grudnia 2014

Rozdział Pierwszy

'Nigdy nie zaznaliśmy uczucia zwanego miłością,
nie wiedzieliśmy co to rodzina.'

Wpatrywałam się w sufit, czekając. Gapiłam się tak na ciemne sklepienie nade mną, aż w końcu postanowiłam wstać z mojego koca. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, którego tak bardzo nienawidziłam.
Nienawidziłam wszystkich jego ścian, mebli, sufitu, niewielkiego żyrandola, tych starych, powycieranych koców leżących sobie na podłodze- wyglądających tak, jakby były przygotowane dla zwierząt, lecz naprawdę przeznaczone były dla kogoś innego, dla ludzi- jednak najbardziej nienawidziłam tego malutkiego, zakratowanego okienka. Za każdym razem, kiedy na nie patrzyłam, przychodziła do mnie ta okropna myśl- więzienie. Jaki debil nazwał w ogóle to miejsce sierocińcem? Ktokolwiek by tu nie przychodził, na pewno powiedziałby, że jest to miejsce idealne dla groźnych przestępców, a nie dla biednych, osieroconych dzieci. 
A może w prawdziwym więzieniu jest nawet lepiej niż tutaj?, przemknęło mi przez myśl. Ale niby skąd mam wiedzieć, skoro odkąd tu trafiłam, nigdy nie opuściłam tego miejsca? Nigdy nie spotkałam się z nikim z zewnątrz, więc nikt nie mógł mi opowiedzieć czegokolwiek o tym, jak wygląda życie poza terenami tego szatańskiego ośrodka, zwanego sierocińcem. Zawsze kiedy słyszałam słowo ‘więzienie’, od razu myślałam o miejscu, w jakim muszę mieszkać. Wszędzie byłoby mi lepiej, nawet w PRAWDZIWYM więzieniu. Może nawet miałabym możliwość poznania go...
Na myśl o tej osobie, poczułam, jak słone łzy napływają mi do oczu. Nie, nie będę sobie zawracać głowy tym gnojem, a zwłaszcza nie teraz. Ktoś o wiele ważniejszy mnie potrzebuje. Ta myśl pomogła mi wrócić do rzeczywistości. Otrząsnęłam się, jakby wyrwana z głębokiego snu. Jeszcze raz rozejrzałam się po tym ponurym pomieszczeniu. Spojrzałam w dół, na dziewięć osób (razem ze mną było nas tu dziesiątka) kulących się z zimna na tych starych, brudnych kocach, przykrytych trzema cienkimi, niewielkimi kołdrami. Upewniwszy się, iż wszyscy moi współlokatorzy śpią, wyślizgnęłam się po cichutku na korytarz.
Skradałam się bardzo powoli, na palcach, ku mojemu celowi. Cały czas rozglądałam się na wszystkie strony, w każdej chwili gotowa mocniej naciągnąć kaptur na moje długie, ciemne włosy i zacząć biec, aby zgubić przypadkowo spotkaną osobę w labiryncie korytarzy. Jednak, na moje szczęście, nie spotkałam nikogo aż do mojego krótkiego „przystanku”. Uklękłam przy rzeźbie smukłej, wysokiej kobiety z ogromnym grymasem na twarzy, do której trzy wieki temu należał ten sierociniec. Jeszcze raz uważnie rozejrzałam się na wszystkie strony, i mając stuprocentową pewność, że nikt mnie nie obserwuje, sięgnęłam moją lekko drżącą dłonią do kamiennego buta kobiety. Kręciłam nim w odpowiedni sposób, tak, że w końcu usłyszałam ciche kliknięcie dochodzące spod niego. Szybko skierowałam moją rękę w bok, wymacując w ciemności otwarty przeze mnie malutki schowek. Był on wielkości jednej cegły, takiej, jaką pokryta była posadzka w tym korytarzu. Włożyłam dłoń do otworu i wyjęłam z niego mały, odrobinę spłaszczony, skórzany woreczek i schowałam go do kieszeni mojej bluzy. Pokręciłam ponownie kamiennym butem i kiedy usłyszałam ciche kliknięcie, upewniłam się jeszcze, że w miejscu, gdzie przed chwilą znajdowała się dziura, była teraz tylko zwykła, czarna cegła. Wyprostowałam się i sunęłam ku mojemu celowi, uważając przy tym, aby nie natknąć się na żadną z osób trzecich. Gdy przechodziłam obok sal z małymi dziećmi, serce aż zawyło mi z żalu. Tak bardzo chciałam teraz pójść do nich, poprzytulać je, pobawić się z nimi, i, co najważniejsze- okazać im trochę miłości, czyli czegoś, czego jeszcze nigdy żaden z wychowańców tego sierocińca nie otrzymał od którejkolwiek z tutejszych opiekunek. Chciałam teraz do nich iść, tak jak zwykle to robiłam nocami… Ale nie, przecież są jeszcze dziewczyny… Jeśli nie przyjdą do nich dzisiaj, to na pewno zjawią się jutro… Ja, przez te kilka dni, muszę zająć się przede wszystkim nim. Zeszłam szybko na najniższe piętro i poczułam, jak serce mocniej mi bije, kiedy dochodziłam już do tych drzwi… Jeszcze chwila… I jestem.
Stanęłam przed ogromnymi, mosiężnymi drzwiami, które prawdopodobnie byłyby barierą nie do pokonania, gdyby nie ich jedna drobna wada- dosyć spora dziura pomiędzy ich dolną częścią a podłogą i brak progu z tej lub tamtej strony, co sprawiało, że przez dziurę tą można było swobodnie rozmawiać, a nawet podawać przez nią jakieś cienkie rzeczy. Przykucnęłam przy nich i schyliłam lekko głowę, aby znalazła się ona trochę bliżej dziury. Wciąż miałam kaptur na głowie.
-Louis?- szepnęłam, brak odpowiedzi- Louis?- odważyłam się na wydanie odrobinę głośniejszego dźwięku, jednak niewiele to dało- Lou, wiem że nie śpisz. Błagam, odezwij się!- szepnęłam gorączkowo i cichutko zapukałam w drzwi.
-Odejdź stąd- usłyszałam głos po drugiej stronie- Jeszcze cię nakryją.
-Mam to gdzieś, Lou. Jak się czujesz?
-Mogą cię ukarać, i to nawet gorzej niż mnie. Spieprzaj stąd, okey?
-Nie- zaprzeczyłam stanowczo- Gdyby nie ja i moja głupota, nie siedziałbyś tutaj, a poza tym, jesteśmy przecież przyjaciółmi… Najlepszymi… Jak brat i siostra, pamiętasz?
-Tak…
-Rodzeństwo nie zostawia się w potrzebie.
-Agnes… Jesteś kochana. Ale nie musisz dla mnie tak ryzykować…
-Oj, daj spokój, bo to niby pierwszy raz? A poza tym, przypomnij sobie lepiej, ile razy ty za mnie nadstawiałeś karku. Choćby trzy dni temu. Gdybyś wtedy nie skłamał, siedziałabym na twoim miejscu.
-Agnes… Kocham cię, siostrzyczko- wychrypiał chłopak, a na moją twarz mimowolnie wpełzł lekki zarys uśmiechu. Pewnie dla normalnej młodzieży nasze zachowanie wydałoby się co najmniej dziwne, jednak my nie należeliśmy do grona normalnych nastolatków. Nigdy nie zaznaliśmy uczucia zwanego miłością, nie wiedzieliśmy co to rodzina. Jednak mimo to z Louisem byliśmy sobie bardzo bliscy i czasem mówiliśmy do siebie tak, jakbyśmy byli rodzeństwem. Dzięki temu mogliśmy w pewnym sensie zaznać wrażenia, że jednak mamy kogoś, komu na nas zależy, mogliśmy przez krótką chwilę wyobrazić sobie, że nie jesteśmy tylko nic nie wartymi, opuszczonymi sierotami. 
-Ja ciebie też, mój braciszku. Jesteś bardzo głodny?- to pytanie wyszło z moich ust, zanim zdążyłam je przemyśleć. Taaa, jest już prawie trzy doby na głodówce i wcale nie jest głodny, wiesz, Agnes? Boże, jaką ja jestem debilką… Szatyn prychnął cicho.
-Ani trochę- odparł ironicznie.
-Proszę, skombinowałam ci trochę jedzenia- szepnęłam, wsuwając mu przez szparę dwa płaskie placki ryżowe i jeden, mocno już rozszarpany, pieróg z mięsem i grzybami, leżące bezpiecznie w skurzanym worku, który wyjęłam z tajnego schowka przy rzeźbie pierwszej właścicielki tego okropnego miejsca.    
-Dzięki- odpowiedział równie cicho, co ja. Po chwili usłyszałam, jak chłopak próbuje stłumić mlaskanie, co oznaczało, że zabrał się już za jedzenie. Poczekałam w milczeniu, aż skończy- Agnes? Jesteś tam jeszcze?
-Tak- odszepnęłam. Tomlinson wysunął przez szparę pusty worek, a ja znowu schowałam go do kieszeni bluzy. Zerknęłam na wielki zegar z kukułką, stojący niedaleko- Lou, przepraszam, ale muszę już spadać. Za dziesięć minut trzecia, a jak zabije kukułka, to wyjdą patrolować korytarze.
-Jasne.
-Zetrzyj wszelkie ślady świadczące o tym, że coś jadłeś.
-Przecież wiem, nie jestem tu pierwszy raz- odparł, lekko poirytowany.
-Lou… Dziękuję. Jesteś kochany, i byłabym bardzo szczęśliwa…
-…gdybym naprawdę był twoim bratem? Codziennie mi to powtarzasz- przerwał mi, śmiejąc się cicho- A teraz już wracaj, i nie daj się im złapać.
-Pa, trzymaj się jakoś- pożegnałam się jeszcze, powoli wstając. Ruszyłam schodami w górę, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Chodziłam po korytarzach i w końcu, gdy podejrzewałam, że zaraz zapieje kukułka budząc wszystkich opiekunów, znalazłam się na części drugiego piętra, prowadzącej do mojego pokoju. Opuściłam głowę, przestałam rozglądać się na boki, nie bojąc się już tego, że ktoś może mnie zobaczyć. Przecież to niemożliwe, żebym w tak krótkim odcinku drogi mogła kogoś spotkać…
-Agnes?- jedno słowo, któro przyprawiło mnie o atak serca.

***
Hejka wszystkim! :) Przybywam z pierwszym rozdziałem. Cóż, mam nadzieję, że chociaż odrobinę się wam podoba ;v 
Jeśli to przeczytałeś- bardzo proszę, skomentuj.
xx
        

2 komentarze:

  1. Jaki ciekawy rozdział! Tak szczerze to nigdy nie czytałam, żadnego opowiadania z 1D, bo po prostu mnie to nie ciekawiło, dopóki nie natrafiłam na twojego bloga! Jest cudowny i fajnie się czyta, powodzenia w pisaniu. Ja zostaję do końca! ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten komentarz <3 Nie masz pojęcia, jak bardzo się uśmiechałam, czytając go :)
      Pozdrawiam, xx

      Usuń